Sałatka z Karaluchami polega na wyrzucaniu na stos kart z warzywami i nazywaniu każdego z nich. Żeby jednak nie było zbyt banalnie, w niektórych sytuacjach trzeba szybko zmienić nazwę wyrzuconego warzywa, albo powiedzieć "karaluch" i rozpocząć nowy stos. Trzeba mówić szybko, zdecydowanie i bez zająknięcia, co wcale nie jest proste. Można sobie połamać język i nieźle się przy tym uśmiać :D Karty są malutkie, pudełko też, cena dość przystępna, gra gwarantuje dobrą zabawę. Szczerze polecam. Minusy? Ograniczenie do 6 osób.
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
26. Sałatka z Karaluchami
niedziela, 14 lipca 2013
25. Unikat
Jupi! Jestem na półmetku! Na razie wszystko idzie dobrze, pojawiają się nowe gry, w niektóre grywam ostatnio regularnie (np. w Truciznę), odkrywam też na nowo stare gry (np. Sabotażystę, do którego długo nie mogłam się przekonać).Wciąż jest we mnie motywacja i chęć poznawania nowych gier. Na samym końcu zrobię pewnie jakąś listę "TOP 10", czy ileś tam. Póki co może być takie małe "TOP 5" na półmetku:):
1. Pandemic
2, ex equo Wsiaść do pociągu i Kolejka
3. Cytadela
4. Palce w pralce
5. Trucizna
A teraz...nowa gra!
Gra jest szybka, trochę zależy od szczęścia (element losowości), trochę od naszych szarych komórek. Połączenie jednego i drugiego nie pozwoliło mi w prawdzie wygrać (dwie przegrane i jeden remis:P), niemniej jednak i tak widziałabym tę grę u siebie na półce:)
24. Kolejka
Yeah! Doczekałam się! Kolejka pojawiła się niespodziewanie podczas mojego wyjazdu na projekt wakacyjny z dzieciakami. Wcześniej ktoś ze znajomych straszył mnie długaśną instrukcją i zasadami, których nie rozumie, jednak ja, pełna determinacji, zasiadłam do czytania, rozkładając po kolei wszystkie elementy gry - planszę ze sklepami, planszę z samochodami dostawczymi, karty dostawy towaru, karty towarów, karty kolejki, listy zakupów, przekupkę, wreszcie pionki w kolejkach.
W pierwszej kolejności byłam bardzo pozytywnie zaskoczona samą instrukcją. Bardzo estetycznie wykonana, kilka wersji językowych (każda wersja to osobna książeczka!), a do tego, uwaga...naklejki na karty we wszystkich językach, na wypadek gdyby Kolejka trafiła w ręce obcokrajowca. Super pomysł. Na końcu książeczki są odpowiedzi na problematyczne pytania pojawiające się podczas gry oraz zdjęcia i opis realiów kolejkowych czasów PRL.
Przenieśmy się więc w te czasy. Mamy lata 80. XX wieku, szarą, ponurą, komunistyczną rzeczywistość, (co doskonale odzwierciedla grafika gry), pustki w sklepach i mnóstwo planów: trzeba urządzić mieszkanie z przydziału, zrobić przyjęcie z okazji Pierwszej Komunii swojego dziecka, wreszcie wyjechać gdzieś na wczasy pod gruszą. Do zrealizowania każdego celu potrzeba innej listy zakupów. Listę już mam, trzeba zająć miejsce w odpowiedniej kolejce. Najlepiej już w nocy. Dostawa będzie rano, tylko do którego sklepu? Mięsnego, AGD, meblowego, odzieżowego, kiosku? Może lepiej więc obstawić wszystkie? Tylko żeby nie trafić na tych wrednych spekulantów, bo co złapią, to zaraz upchną na bazarze, a potem płać człowieku grube pieniądze, żeby coś dostać! Chyba, że dogadam się z przekupką i poczciwa kobieta spuści trochę z ceny. Ale nie wybiegajmy w przyszłość...aaaaaa!....właśnie coś rzucili! Cholera, do mięsnego! Tłum przede mną, a pół rodziny stoi pod meblowym! Trzeba się przepchnąć szczęśliwym trafem! Pożyczę dziecko od sąsiadki! O, i już jestem pierwsza! O nie, lista kolejkowa, czyli dobrze mówił ksiądz w niedzielę, że ostatni będą pierwszymi...A ten gość co tu tak krzyczy? Zaraz przyjdzie milicja i za krytykę władzy cofną go w kolejce. I bardzo dobrze, może się coś podsunę do przodu. A pan tu nie stał! Proszę mnie przepuścić! Coooo? Remanent? No to po mojej kaszance...Ale Zenek dorwał papierosy, może wymienimy na bazarze! Gdzie ta przekupka?
Tak mniej więcej wygląda gra:) Ustawianie się w kolejce, dostawa towaru, przepychanki kolejkowe (wyrzucamy karty, np. "krytyka władzy" - cofamy wybrany pionek o dwa miejsca w kolejce, "matka z dzieckiem" - przesuwamy się na pierwsze miejsce, "lista kolejkowa" - odwracamy kolejkę, stojący na końcu stoją na początku, "remanent"- sklep zamknięty, nie można nic w nim kupić w tej kolejce, "pomyłka w dostawie"- przerzucamy towar do sąsiedniego sklepu. I inne.) Następnie sklepy się otwierają, jeśli jesteśmy pierwsi w kolejce, bierzemy towar i wracamy do domu, możemy też wymienić coś na bazarze, gdzie jest wszystko. Następnie wyrzucamy do "kosza" zużyte karty u ponownie ustawiamy się w kolejce. I tak przez 5 tur, czyli od poniedziałku do piątku. W sobotę jest sprzątanie, zużyte karty wracają do nas, do gry wracają zużyte karty dostawy. Grę wygrywa ten, kto zbierze wszystkie produkty ze swojej listy zakupów.
Bardzo, bardzo mi się ta gra podoba! I ta klimatyczna grafika (ach, perfumy Pani Walewska:D), i zasady, zwłaszcza to przepychanie się w kolejce. Jestem dzieckiem lat 90 (choć urodzona jeszcze w PRL), więc kolejkową rzeczywistość znam tylko z rodzinnych opowieści, może dlatego jest to dla mnie takie ciekawe i, jakby nie patrzeć, zabawne (Mówię o grze. Zdaję sobie rzecz jasna sprawę, że ówczesnemu społeczeństwu podczas wielogodzinnego, lub wręcz kilkudniowego stania w kolejkach wcale nie było do śmiechu). Planuję kupić Kolejkę i kto wie, może namówię do gry rodzinę:)
23. Brain Box Świat
Coś dla miłośników geografii:) Brain Box Świat to fajna gra na spostrzegawczość z banalnymi zasadami. Ale sama rozgrywka do banalnych nie należy:) W pudełku o kształcie sześcianu znajduje się 71 kart z różnymi państwami, klepsydra, oraz kość z cyframi 1-8. Losujemy kartę, przyglądamy się jej przez 10 sekund (czas odmierza klepsydra), następnie rzucamy kostką i odpowiadamy na pytanie znajdujące się na drugiej stronie karty. Jeśli odpowiemy dobrze, zatrzymujemy kartę, jeśli nie, odkładamy ją z powrotem do pudełka. Na karcie oprócz nazwy państwa, flagi, stolicy i państw sąsiadujących, znajdują się elementy typowe dla tego państwa(np. Szwajcaria ma Alpy, czekoladę, zegar z kukułką, narciarstwo, sery szwajcarskie) Trzeba zapamiętać wszystkie szczegóły, np. kolory włosów postaci, albo ilość pasków na ubraniu. Z założenia gra ma trwać 10 minut, po tym czasie podliczamy ilość zdobytych kart, jednak jak grałam do wyczerpania wszystkich kart.
Fajne w tej grze jest to, że nie czeka się długo na swoją kolejkę, co kilkadziesiąt sekund mamy nowe losowanie. Fajne jest to, że można się czegoś nowego dowiedzieć, że ćwiczy się pamięć i spostrzegawczość. Gra podoba się zarówno dzieciakom (testowana wielokrotnie na dzieciach:D), jak i studentom. Może być dobrym przerywnikiem, grą na imprezę, na spotkanie rodzinne. Zastanawia mnie jedna rzecz: ile czasu trzeba, żeby opanować pytania ze wszystkich kart:) (Łącznie 568:))
22. 7 cudów świata
Gdyby ktoś myślał, że blog umarł śmiercią naturalną, albo że dałam sobie spokój z planszówkami, uprzejmie informuję, że nie, nie i jeszcze raz nie :) Cisza w eterze spowodowana była innymi sprawami, niemniej jednak przez ostatni miesiąc moja lista powiększyła się o kilka pozycji. Zaczynamy!
Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę, to bardzo ładna grafika (niestety mam tylko jedno zdjęcie cudu - Kolosa Rodyjskiego, który był moją planszą). Druga sprawa- milion pięćset, sto dziewięćset kart, monet, znaczników, do tego każdy ma swoją planszę - to wszystko razem sprawia, że potrzebujemy dość dużo przestrzeni. Podczas gry czteroosobowej korzystaliśmy z dwóch kawiarnianych stolików. (No dobra, wiem, że są gry, w których jest więcej rekwizytów, ale ja w nie jeszcze nie grałam:P). W grze chodzi o wybudowanie cudu świata, który wylosowaliśmy. Jak wspomniałam wyżej, każdy ma własną planszę z cudem, na której zaznaczono co należy kolejno zdobyć, żeby budowa zakończyła się sukcesem. Gra dzieli się na trzy tury- trzy wieki, każdy z nich ma osobną talię kart. W każdej turze otrzymujemy po 7 kart z konkretnej talii. Gra toczy się równocześnie, gromadzimy surowce potrzebne do budowania, wchodzimy w interakcje z innymi graczami, zbieramy punkty zwycięstwa. Dużo się na raz dzieje, trzeba kontrolować jednocześnie swoje karty i karty przeciwników. To tak bardzo ogólnie.
Moje wrażenia? Ogólnie pozytywne, ale zdecydowanie potrzebuję większej ilości rozgrywek (grałam tylko raz), żeby się "oswoić" z tymi wszystkimi kartami i oznaczeniami:). Później będę mogła coś więcej powiedzieć na ten temat:)
poniedziałek, 10 czerwca 2013
21. Trucizna
Czytałam kiedyś o jednym panu z Niemiec, nazywa się Reiner Knizia (czyt. Knicja, żadne kizie mizie:P) i ma łeb jak sklep jeśli chodzi o konstruowanie gier (6 lat temu miał na swoim koncie ponad 300 (!) opublikowanych tytułów, ciekawe ile od tej pory natrzaskał). A dlaczego o nim piszę? Ponieważ wczoraj wieczorem, podczas błogiego, niedzielnego chilloutu, na dywanie naszego mieszkania rozegrana została partyjka gry Trucizna, autorstwa wspomnianego wyżej pana Knizii.
I co? I to jest to! Cudowna, nieskomplikowana, a zarazem wymagająca trochę myślenia karcianka. Dostajemy losowo na rękę karty z eliksirami w trzech kolorach i o różnych wartościach liczbowych. Między kartami mogą pojawić się też karty TRUCIZNA. Kolejno wyrzucamy na środek po jednej karcie do symbolicznych kociołków (czyli na trzy różne stosy- każdy w innym kolorze). Oprócz odpowiedniego eliksiru, do każdego kociołka możemy dodać truciznę. Jeśli wlejemy za dużo eliksiru i wartość liczbowa kart w danym kociołku przekroczy 13, osoba, za sprawą której czara się przelała, zabiera wszystkie karty eliksiru z kociołka oprócz tej, którą właśnie dołożyła i kładzie je zakryte przed sobą. Wszystkie karty zebrane dają ujemne punkty, chyba że ktoś się na nie uodporni- zbierze więcej kart danego koloru niż inni. Niestety karty trucizny nabijają punkty ujemne bez względu na ilość posiadania tychże kart. Tura kończy się, gdy wszyscy pozbędą się kart. Następuje podliczenie punktów i nowe rozdanie.
Jeśli chodzi o Truciznę, zdecydowanie jestem na TAK!!!. Nie ma tutaj tysiąca gadżetów, bajerów, zasad itp., same karty, ale robią dobrą robotę. Trzeba pomyśleć, pokombinować, jest trochę losowości, trochę strategii, trochę prób "podtruwania" przeciwnika, choć czasem samemu trzeba wypić piwo, które się naważyło, albo raczej eliksir, który się spreparowało. ;) No i cóż więcej, po prostu mi się podoba. Tyle.:)
20. Pirackie skarby
Nawinęła mi się kolejna gra niby dla dzieciaków, tych dużych i małych (na pudełku napisane jest "6-106", ale to raczej gruba przesada. W obie strony). Pirackie skarby. Po rozłożeniu i przeczytaniu zasad okazało się, że to takie Santy Anno w wersji light. Trzeba się przemieszczać "w głowie" po wyspie wg wskazówek, które wykładamy na stole. Kto pierwszy- zgarnia skarby. Gra na czas, refleks i spostrzegawczość. Plus za wielość dróg do wygranej. Drugi plus za czas rozgrywki - 4 rundy, 15 minut i po wszystkim. Trzeci plus za wielkość gry - można zmieścić do kieszeni (bez pudełka). Minus...minus bardzo subiektywny - po Santy Anno ( o wiele ciekawsza gra!), Pirackie Skarby raczej nie są dla mnie rarytasem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)