poniedziałek, 10 czerwca 2013

21. Trucizna

Czytałam kiedyś o jednym panu z Niemiec, nazywa się Reiner Knizia (czyt. Knicja, żadne kizie mizie:P) i ma łeb jak sklep jeśli chodzi o konstruowanie gier (6 lat temu miał na swoim koncie ponad 300 (!) opublikowanych tytułów, ciekawe ile od tej pory natrzaskał). A dlaczego o nim piszę? Ponieważ wczoraj wieczorem, podczas błogiego, niedzielnego chilloutu, na dywanie naszego mieszkania rozegrana została partyjka gry Trucizna, autorstwa wspomnianego wyżej pana Knizii.

I co? I to jest to! Cudowna, nieskomplikowana, a zarazem wymagająca trochę myślenia karcianka. Dostajemy losowo na rękę karty z eliksirami w trzech kolorach i o różnych wartościach liczbowych. Między kartami mogą pojawić się też karty TRUCIZNA. Kolejno wyrzucamy na środek po jednej karcie do symbolicznych kociołków (czyli na trzy różne stosy- każdy w innym kolorze). Oprócz odpowiedniego eliksiru, do każdego kociołka możemy dodać truciznę. Jeśli wlejemy za dużo eliksiru i wartość liczbowa kart w danym kociołku przekroczy 13, osoba, za sprawą której czara się przelała, zabiera wszystkie karty eliksiru z kociołka oprócz tej, którą właśnie dołożyła i kładzie je zakryte przed sobą. Wszystkie karty zebrane dają ujemne punkty, chyba że ktoś się na nie uodporni- zbierze więcej kart danego koloru niż inni. Niestety karty trucizny nabijają punkty ujemne bez względu na ilość posiadania tychże kart. Tura kończy się, gdy wszyscy pozbędą się kart. Następuje podliczenie punktów i nowe rozdanie. 

Jeśli chodzi o Truciznę, zdecydowanie jestem na TAK!!!. Nie ma tutaj tysiąca gadżetów, bajerów, zasad itp., same karty, ale robią dobrą robotę. Trzeba pomyśleć, pokombinować, jest trochę losowości, trochę strategii, trochę prób "podtruwania" przeciwnika, choć czasem samemu trzeba wypić piwo, które się naważyło, albo raczej eliksir, który się spreparowało. ;) No i cóż więcej, po prostu mi się podoba. Tyle.:)

20. Pirackie skarby

Nawinęła mi się kolejna gra niby dla dzieciaków, tych dużych i małych (na pudełku napisane jest  "6-106", ale to raczej gruba przesada. W obie strony). Pirackie skarby. Po rozłożeniu i przeczytaniu zasad okazało się, że to takie Santy Anno w wersji light. Trzeba się przemieszczać "w głowie" po wyspie wg wskazówek, które wykładamy na stole. Kto pierwszy- zgarnia skarby. Gra na czas, refleks i spostrzegawczość. Plus za wielość dróg do wygranej. Drugi plus za czas rozgrywki - 4 rundy, 15 minut i po wszystkim. Trzeci plus za wielkość gry - można zmieścić do kieszeni (bez pudełka). Minus...minus bardzo subiektywny - po Santy Anno ( o wiele ciekawsza gra!), Pirackie Skarby raczej nie są dla mnie rarytasem.

19. Pan tu nie stał

Kolejka musi jeszcze niestety trochę poczekać. Natomiast udało mi się poczuć jej przedsmak w grze Pan tu nie stał. Klimat PRL-owy, choć bez tej czaderskiej, Kolejkowej grafiki.

Do supersamów rzucili nowy towar. Przy odrobinie sprytu można zdobyć takie artykuły luksusowe jak:papier toaletowy, kilo cukru, gumofilce, wyrób czekoladopodobny, skrzynkę mleka, magnetofon szpulkowy, czy zegarek z melodyjkami. Najwytrwalszy przytaszczy do domu pralkę, o ile nie wyprzedzi go babcia ( której słuszny wiek daje większe przywileje), albo nie wyrośnie przed nim facet z cwaniackim tekstem "Pan tu nie stał". Przewodnia siła narodu już wysłała obstawę, ale szary obywatel głupi nie jest i niejedno już w tym kraju widział i doświadczył, więc wie, gdzie się ustawić, aby zdobyć nowiutką, męską czapkę z nutrii. I już wyciąga po nią rękę...ale...oto matka z dzieckiem, kobieta pracująca i nieustraszona wyłoniła się niemal spod ziemi i zabiera upragnioną czapkę. Ech, pal licho nutrię, obok rzucili cukier! Brać go!

Niestety, albo stety, kolejkowe historie znam tylko z opowiadań rodzinnych i są dla mnie niczym legendy krakowskie, albo science fiction. Tym bardziej ciekawym doświadczeniem była bitwa o cukier, papier toaletowy, czy inne dobra, których mamy teraz w bród. Myślę, że taka gra to dobra okazja do snucia opowieści o tamtych czasach przez tych, którzy doświadczyli stania w przeróżnych kolejkach i przeżyli jakieś przygody z tym związane. Taka edukacja międzypokoleniowa. Tak że ode mnie duży plus za tematykę. Zasady ogólnie są ok, choć nie wiem, po co dzielić turę gracza na trzy fazy, z których druga i trzecia dają identyczne opcje ruchu. Niektóre kwestie są trochę niedoprecyzowane w instrukcji (choćby użycie karty z matką z dzieckiem - nie wiem, czy można ją wykorzystać w pierwszej fazie, przed zebraniem towarów). Generalnie gra jest na plus. Ale wciąż czekam na Kolejkę:)




wtorek, 4 czerwca 2013

18. Top-a-top

Znacie grę o wdzięcznej nazwie Dupa Biskupa? Grałam w nią w dzieciństwie używając zwykłych kart. Wykładało się je po kolei  i na każdą wyłożoną trzeba było zareagować odpowiednim gestem lub hasłem. Kto się pomylił, zbierał wszystkie wyłożone, o ile dobrze pamiętam Prościzna.

Top-a-top jest niczym innym, jak rozbudowaną wersją tej starej jak świat gry z dzieciństwa. Tylko karty są okrągłe, tylko obrazki inne, tylko więcej znaków, gestów, dźwięków, które trzeba z siebie wydobyć.
 W zasadzie czuję lekkie rozczarowanie. Zagrałam w lekką, prościutką grę, czasem było dość zabawnie, kiedy ktoś pacnął kupę, zamiast zatkać nos (Dla jeszcze niewtajemniczonych: na rysunek z kupą zatykamy nos, na muchę "packamy", w sensie przybijamy ją ręką), wiec się pośmialiśmy. Jak stwierdził jeden z graczy (obiecałam bez nazwisk): "Takie gówno, że mucha nie siada":) Ale jakoś tak ogólnie bez szału. Może to ta deszczowa pogoda?:P (Zawsze najlepiej jest wszystko zwalić na pogodę:P) Może przesyt gier imprezowych? A może po prostu miałam zbyt wygórowane oczekiwania. O Top-a-top dowiedziałam się stąd i wpisałam na listę gier do zagrania już dawno temu. Skoro taka gra pojechała na targi do Essen, to musi być niezła, tak myślałam. Cóż, kwestia gustu. Może jeszcze dam jej szansę, ale póki co mam ochotę na coś ambitniejszego. Ewa wróciła z Erasmusa, czyżby przyszedł czas na długo wyczekiwaną Kolejkę? :)